„Gramy mocniej, niż to co się kojarzy z melodyjną elektroniką” – wywiad z duetem SARAPATA

sarapata

Duet SARAPATA to wyjątkowa formacja na polskim rynku muzycznym. Bracia Michał i Mateusz, którzy na co dzień poza autorską twórczością i koncertowaniem produkują również dla innych artystów wykonują techno, które jak sami mówią – dalekie jest od banału. Dlaczego? O tym na własnej skórze możecie przekonać się już 30 maja w Krakowie podczas koncertu Horyzont Zdarzeń, gdzie SARAPATA zagrają na Dachu Domu Handlowego Jubilat. Na ten event duet przygotował coś specjalnego. O tym, dlaczego warto się tam wybrać, czym inspirują się bracia SARAPATA w swojej twórczości oraz jaka misja im przyświeca przeczytacie w poniższej rozmowie.

 

Angelika: Jesteście jednym z najbardziej rozpoznawalnych duetów producenckich w
Polsce. Tworzycie muzykę elektroniczną, która nie zamyka się w żadnych
ramach ale nieustannie poszerza na nowe gatunki często łącząc ze sobą nieoczywiste brzmienia, skrajności w kompozycjach. Jaka misja Wam przyświeca? Bądź idea, do której dążycie. Czy może to wszystko co robicie jest bardzo spontaniczne?

Michał: Wynika to bardzo odśrodkowo i wszystko co powiemy o naszej misji to jest jakaś bisekcja tego środka. Zwłaszcza to, co robimy jako duet SARAPATA – to jest najbardziej osobista wypowiedź z tych wszystkich aktywności muzycznych i naszych publikacji.

Mateusz: Naszą misją jest, żeby działać dwubiegunowo. Nasza muzyka bywa “ADHD’owa”.
Jest bardzo przestrzenna, emocjonalna – a z drugiej strony bywa tam dość mocny ciężar
bitowy. Połączenie – to emanacja tego co w nas siedzi. Bo z jednej strony lubimy się wzruszyć, a z drugiej – uwielbiamy ten decybel klubowy, ciężar gatunkowy tych mocniejszych stylistyk i spotykamy się w tym. SARAPATA to jest właśnie ten ADHD’owy kolaż.

 

Angelika: Gdy słucham Waszych kompozycji to rzeczywiście – często jest tu mocno chillowo, a potem raptownie wjeżdża mocny “bicior” nie wiadomo skąd, bez tego rozpędu.

Michał: To jest ten rodzaj nieprzewidywalności, zwrotów akcji i rzeczy o powiększonej gęstości. Ładne ma intencję bycia mocno wzruszającym, identyfikującym się z jakimiś emocjami. A to mocne i taneczne też nie jest “letnie” tylko właśnie dużo mocniejsze niż na
przykład to, do czego typowa melodyjna elektronika przyzwyczaja.

Mateusz: Tak, nawet kiedyś uknuli taką definicję, że jesteśmy jak art-house’owy blockbuster. Dzieją się tam po prostu rzeczy niezwykłe.

 

Angelika: A Wy czujecie się w jakiś sposób wyjątkowi? Scena elektroniczna w Polsce jest cały czas bardzo nierozwinięta. Wy jesteście jednymi z mocarniejszych przedstawicieli tego, co tutaj robicie, jak również ekspansji na inne kraje poza Polskę.

Michał: Nie nam oceniać naszego stopnia unikalności. Jedyne co możemy opisać to…
wydaje mi się, że coś co może nas odróżniać – i tutaj bez dewaluowania kogokolwiek – to to,
że gramy mocniej, niż to co się kojarzy z melodyjną elektroniką i jesteśmy bardziej melodyjni
niż to, z czym kojarzy się standardowo techno. Nie chodzi tu o to, że lekka elektronika jest zła albo melodyjna elektronika jest lepsza od zwykłego techno – tylko to jest taki nasz wyróżnik.
Złapaliśmy się na tym, że czasami gramy “za mocno” w towarzystwie kogoś, albo może być to za ładne w towarzystwie kogoś innego. Koniec końców to jesteśmy MY – w całym spektrum tych ładności i bardziej tektonicznych ruchów.

 

Angelika: Czyli czasami Wasza twórczość przytłaczała innych?

Michał: Może nie przytłaczała…

Mateusz: Myślę, że bardziej zadziwiała. Czasami ludzie przychodzili i mieli takie “nie tego
się spodziewałem, wow”. Albo w drugą stronę. Zwłaszcza, że teraz odpaliliśmy nasz setup
świetlny, z którym jeździmy na koncerty – i on bywa ekstremalny. Więc jeśli ktoś przyszedł i
spodziewał się czegoś bardziej melodic, no to się zdziwi, że bywa tam mocno subbasowo. Z kolei gdy ktoś przychodzi na warehouse, no to na pewno dostanie więcej
melodii niż zakładał.

Michał: Właśnie. I jest miło zaskoczony tymi zwrotami akcji, uspokojeniami i koniec
końców…

Michał: Jakimiś takimi opowieściami filmowymi – bo to też jest mocny element naszej
muzyki, że bywa narracyjnie i ten aspekt muzyki filmowej tam też się przewija.

 

Angelika: Jesteście teraz na takim etapie, że coś się święci wydawniczo? Od jakiegoś czasu mamy ciszę na Waszych Spotify’ach. Nic nowego nam nie podajecie, nie serwujecie – jeśli chodzi o Wasze autorskie kompozycje. Ale też nie widziałam ostatnio za wiele współprac z innymi. Co tam kombinujecie?

Michał: Jest cisza, ale… to dlatego, że zaszyliśmy się w studio i bardzo intensywnie pracujemy nad nowym materiałem. Tutaj z dużą pewnością możemy powiedzieć, że
planujemy dwie krótsze formy zamiast albumu, czyli dwie EPki. Pierwszych efektów w postaci singlowej będziemy już mogli posłuchać latem, a część z tych numerów można już
posłuchać na naszych nowych live’ach i setach.
Mamy też kilka interdyscyplinarnych współprac. Przygotowujemy muzykę do dużej wystawy Wesoła Immersive w Krakowie. Ilustrujemy też muzycznie Paradę Smoków

 

Angelika: Jak ja sobie przeglądam Wasze współprace muzyczne, w które wchodzicie, to
zastanawiam się nad kluczem doboru i tym, czy to jest przypadkowe czy może jednak nie? Bo tutaj mamy Marikę i “Kurtyny”, KIWI i “Peter Pan”, tutaj ARS Latrans i “Sakuran”, Arek Kłusowski i “Papierowy dom”… Bardzo dużo tego
jest, ale każdy z tych twórców też jest w jakiś sposób odmienny i reprezentuje stosunkowo inną ścieżkę. Często artyści gdzieś tam się ograniczają, zawężają do jednego gatunku, z którym chcą współpracować wewnętrznie z innymi
artystami. U Was – zastanawiam się, co jest tym takim kluczem. Co Wy musicie zobaczyć w artyście, żeby wejść z nim we współpracę?

Michał: Ten klucz jest emocjonalny. Przede wszystkim wchodząc w jakąś współpracę i słysząc utwory albo po prostu śledząc twórczość, musimy mieć poczucie, że mamy jakąś taką, nie wiem – nazwijmy to synchronizację emocjonalną. Że lubimy opowiadać o pewnego rodzaju rzeczy, nawet jeśli to się dzieje w inny sposób. To jest chyba taki pierwszy, główny warunek. A jeśli chodzi o estetykę, to zarówno lubimy i te zbliżone rzeczy – kiedy czujemy, że to będzie kompatybilne, albo na totalnym kontraście. W tych obydwu przypadkach ta relacja jest interesująca.

Mateusz: Zgadza się. Jeśli z kolei chodzi o opcje remixowe… W przypadku Bratri (z którymi graliśmy kiedyś w Ostrawie), zakumplowaliśmy się i stwierdziliśmy – okej, wymieńmy się przysługami remixerskimi. I to też jest super pomysł na to, żeby się zmierzyć z jakąś materią, zreinterpretować czyjś utwór. W przypadku Mariki mieliśmy też
świetny i emocjonalny i stylistyczny przelot – chciała pójść w stronę trochę mocniejszą – współpraca była ekstra.

 

Angelika: No właśnie o Bratri tutaj wspomnieliście – zadziwiło mnie to, że mamy nagle czeski duet, który zremiksował Wasz numer. To chyba też nie jest prosta sprawa, kiedy artyści, którzy sami remiksują oddają do remixu jeszcze swoje
rzeczy. Domyślam się, że wtedy ta druga strona musi się mierzyć z jakimiś Waszymi oczekiwaniami.

Mateusz: Szczerze mówiąc to nie mam oczekiwań. Kiedy prosimy kogoś o zrobienie remixu,
to chcemy, żeby to było w 300% jego. Tak jak zrobiliśmy na przykład z Julią Pytko z Londynu, która wydaje w Fantasy Records – wiedzieliśmy, że to może być przeciekawy wynik.

Michał: W kwestii remixu – tutaj podstawą jest pełne zaufanie. Ta decyzja zapada przy doborze remiksera, czy osoby do współpracy – i kiedy już taką osobę znajdziemy – dajemy wolną rękę.

 

Angelika: Że masz wolną rękę i rób co chcesz z tym, tak?

Mateusz: Tak, dokładnie. Według mnie taka jest też idea remixu. Po to się pozwala remiksować, żeby pokazać jak ktoś może zreinterpretować utwór.

 

Angelika: A jeśli chodzi o Waszą współpracę – bo to jest dla mnie przeciekawe i o tym pewnie moglibyśmy rozmawiać i rozmawiać, ale muszę zapytać. Czy zdarza się, że Wy się ze sobą nie zgadzacie w jakichś kwestiach zawodowych i musicie iść na kompromisy?

Mateusz: Oczywiście, to jest part of the process. Trudno gdybyśmy się tak permanentnie zgadzali.

Michał: Może nie połowa tej zabawy, ale jedna trzecia to są te spory. Jednak obydwoje wchodząc do studia staramy się to schować przynajmniej w przedpokoju.
Jeśli są te spory, to one przede wszystkim wynikają z tego, że każdemu na tym zależy.
Niezależnie od wyniku – czy wyjdzie na jednego, na drugiego, czy też będzie to jakiś
kompromis – to zawsze nas interesuje po prostu najlepsze możliwe rozwiązanie – nie moje
albo Mateusza.

Mateusz: Tak, tak. Tutaj nie ma co ambicjonalnie patrzeć, tylko trzeba zrobić tak, żeby piosenka zyskała. To jest w ogóle super w procesie decyzyjnym, że nie musisz się
zastanawiać „czy to jest dobre?” – tylko jeżeli dwóm braciom się podoba, to znaczy, że idziemy w dobrą stronę.

 

Angelika: Więc kiedy macie odmienną wizję, to przygotowujecie jedną i drugą wersję, a potem decydujecie, która jest lepsza? Jaki macie wypracowany system?

Michał: Zazwyczaj jest tak, że próbujemy implementować dany pomysł i patrzymy, czy gra,
czy nie gra. Jak nie gra, no to go odpuszczamy, lecimy z kolejnym. Albo ewentualnie są też pomysły, które nawet jeśli nie wchodzą, to doprowadzają nas do punktu, do którego byśmy nie doszli bez tego przystanku.

 

Angelika: Lubicie być postrzegani jako bracia, czy raczej chcecie zachować swoją autonomiczność?

Mateusz: Jest to jakiś element naszej tożsamości, więc absolutnie się na to nie zżymam.
Jesteśmy sobie tak autentycznie bliscy – więc czujemy, że jest to bardzo z nami kompatybilne.

 

Angelika: Nie macie siebie czasem dosyć – wiecie, tutaj w studiu, tutaj rodzinne spotkania itd.?

Michał: Myślę, że jest ten czas dla siebie. Każdy z nas ma też jakieś swoje zajawki, więc ta przestrzeń autonomii jest bardzo zaopiekowana.

Mateusz: W pracy jest to mega korzystne, bo pracujesz z kimś, z kim jesteś się w stanie bardzo dobrze komunikować i z kim wiesz, że będziecie mieli wspólny przelot myślowy. Jest to super cenne. Czasami bywają sytuacje, że wpadamy na coś równolegle. Ale też mamy dość zbieżne gusta, więc dużo łatwiej się odsiewa pomysły. Szukamy jakiegoś brzmienia i wiemy, że “dobra, to jest to, które faktycznie działa” Druga osoba decyzyjna bardzo przyspiesza proces twórczy.

 

Angelika: Z jednej strony można powiedzieć, że w jakiś sposób rozpoczynacie tę swoją
ścieżkę koncertową jako Wy – duet elektroniczny SARAPATA. Gracie dużo live’ów, ale macie ten bagaż doświadczeń we współpracach z innymi artystami, też w graniu na scenie. To jest takie dość, myślę, wygodne położenie – bo z jednej strony troszkę debiutujecie w sferze elektronicznej, łącznie z tym, że cała elektronika się rozwija w Polsce i debiutuje. Ale z drugiej – jesteście już doświadczonymi producentami, na których inni patrzą z szacunkiem. Wy się czujecie bliżej tych wyjadaczy, czy debiutantów?

Mateusz: Czujemy się twórcami doświadczonymi, to znaczy… ja nie mam takiego poczucia,
że wchodzę na scenę zahukany. Mówię za siebie, ale wiem, że ze sceną jestem oswojony, dobrze się na niej czuję. Wiem sporo o branży, więc nie czuję się debiutantem.
Wiem, że to jest materiał, który wymaga bardzo dużej ilości pracy, ale powiedzmy, że to projekt jest debiutujący.

Michał: Właściwie tak, ja to bardzo lubię że jest ten jakiś taki spokój na scenie i to doświadczenie na nas pracuje, a z drugiej strony fakt, że jeszcze nie daliśmy się poznać wszystkim – to sprawia, że można zrobić bardzo miłą niespodziankę i przyjść, pojawić się na
scenie jako no-name. Właśnie ostatnio nas to uderzyło, kiedy graliśmy w Pradze i w Wiedniu. Wtedy świetlik Fejki nas pyta “ej, a wy od dawna gracie? bo kurczę, ja Was nie kojarzę, a w sumie wyglądacie jakbyście…

 

Angelika: Jakbyście to robili od zawsze (śmiech)

Michał: No, więc miło. Myślę, że fajnie korzystać z tego, z jakiejś świeżości. Ekscytujące jest to, że jeszcze tylu ludziom możemy dać się poznać, a z drugiej strony czuć z tyłu to wsparcie w postaci godzin i dni wysiedzianych w trasie i w studiu.

 

Angelika: Macie teraz takie aspiracje, żeby właśnie jeszcze bardziej poszerzyć ekspansję
swoją w graniu na inne rynki?

Michał: Tak, zdecydowanie. To jest też taka rzecz, na którą mocno stawiamy – i w tym roku i w najbliższych latach. Na pewno interesują nas Czechy, bo kochamy BRAMBORKI. No i Niemcy, zarówno Berlin, jak i te Niemcy pozaBerlinowe – to jest mnóstwo fascynujących ośrodków.

Mateusz: Tak, ale bardzo ciekawy jest też rynek austriacki, rynek węgierski. Chcemy się też
popakozywać na showcase’ach – o Polsce oczywiście nie zapominając – ale żeby poszerzyć trochę to spektrum publiczności na naszych sąsiadów.

 

Angelika: A czujecie, że polski odbiorca jest otwarty obecnie na taką muzykę, przynajmniej po części takiej jak odbiorca austriacki czy czeski?

Michał: Tak, zdecydowanie. Bardzo mi się podoba, że tutaj zarówno jest ta mocno
ukonstytuowana scena elektroniczna i publiczność tejże sceny oraz cała ta scena
alternatywna, która również jest bardzo ciekawa elektroniki. Gdzieś na przecięciu tych dwóch światów dzieją się super rzeczy. Ja tu upatruję duże nadzieje.

 

Angelika: Jeżeli chodzi o Wasze inspiracje z kolei muzyczne, no to ja tutaj słyszę dużo totalnie egzotycznych rynków. Mówicie o tej bliskiej naszej Europie, że tutaj
chcielibyście grać. Natomiast gdzieś tam w Waszych utworach słychać te inspiracje etniczno-elektroniczne z różnych zakątków świata. Ciekawa jestem jaki kraj zaintrygował Was ostatnio najbardziej, jeśli chodzi o muzykę, o tworzenie, o nowych artystów?

Michał: Ciężko wybrać jeden. Na pewno to, co się w Australii dzieje – to jest zawsze bardzo
inspirujące. Czasami mam wrażenie jakby Australijczycy sobie wzięli wszystko co
najfajniejsze z Europy i ze Stanów i dodali taki swój flavour wynikający z tego geograficznego odosobnienia i dużych przestrzeni. To jest coś, co bardzo z nami gra.

Mateusz: Zgadza się. Ja jestem dużym fanem eksperymentalnych ruchów w muzyce
elektronicznej, łączenia tego z różnymi formami, ze światem, z obrazem.

 

Angelika: Czyli teraz macie taki etap, że bardziej jara Was granie na scenie? Domyślam
się, że tak.

Michał: O, nie, nie – to się bardzo łączy. Ta cisza też wynika z tego, że bardzo intensywnie teraz pracujemy nad nowym materiałem i właśnie testujemy go na live’ach, a więc jest to ze sobą bardzo, bardzo sprzęgnięte.

Mateusz: Tak, studio to nasz day job – zlecenia, nad którymi pracujemy to też jest forma ćwiczenia mięśni producenckich.

 

Angelika: Obecnie jesteście w trasie i taką okazją do posłuchania Waszej kreatywności
na żywo będzie wydarzenie w Krakowie – Horyzont Zdarzeń, na dachu Domu Handlowego Jubilat. Kraków to jest Wasze miasto. Zastanawiam się co szczególnego przygotujecie na ten koncert?

Michał: Już szczególna sama w sobie będzie lokacja. Z dachu Jubilatu roztacza się piękny
widok na Wisłę. Ale też będzie to występ o tyle szczególny, że po raz pierwszy będziemy występować w formule hybrydowej. Zazwyczaj gramy live’y, czasami gramy DJsety – teraz chcemy te dwie aktywności połączyć. Tym bardziej jesteśmy podekscytowani.

 

Angelika: W Krakowie gra się Wam najlepiej?

Mateusz: Wiesz co, nam się wszędzie świetnie gra (śmiech). Ale zdecydowanie mamy tutaj
nasz fanbase i jest kilka krakowskich miejsc, w których grać uwielbiamy. Chcemy też poznać te, w których nie graliśmy do tej pory. Więc tak – uwielbiamy grać w Krakowie.

Michał: Bardzo szczególnie lubimy grać w Krakowie i zawsze gdzieś tam ma to jakiś taki powab urodzin. Przychodzi dużo znajomych, znajomych znajomych.

 

Angelika: A gdybyście mieli powiedzieć krótko jednym zdaniem, dlaczego odbiorca z
Krakowa – Wasz znajomy, Wasz fan nie może przegapić tego akurat koncertu?

Michał: Rzadko można wejść na dach Jubilatu i jeszcze przetańczyć tam cały wieczór! Też pierwszy raz będzie można nas zobaczyć w formule hybrydowej – gdzie będzie można zarówno posłuchać naszych numerów w bardzo nowych wersjach, jak i przedziwnych editów znanych numerów. A do tego wplecione bangery z przeróżnych światów.

 

Angelika: Czyli pomimo tego, że ustaliliśmy już, że nie jesteście debiutantami – to jednak to będzie swego rodzaju debiut w takiej formule?

Michał: Tak, tak. Zaprezentujemy się w dotychczas nie-eksplorowanej odsłonie.

Podaj dalej:

Powiązane wpisy 👇